GROCH Z KAPUSTĄ, CZYLI SEKRETNE ŻYCIE KSIĄŻEK – CZĘŚĆ II

(Wydawało mu się, że dostrzegł nagle jakiś cień, który niczym spadająca gwiazda przemknął w poprzek podświetlonej zasłony. Motorniczy dał dzwonkiem znak do odjazdu, drzwi zamknęły się z łoskotem, tramwaj ruszył, a bibliotekarz stwierdził, że  mu się tylko wydawało.)

CZĘŚĆ 2

  – Alarm! Ratunku! – biblioteczną ciszę przerwał niespodziewanie jakiś wrzask. Wydobywał się z jednej ze środkowych półek, a wrzeszczała jedna z książek. – Jak to wygląda! Toż to zwyczajny wstyd! – lamentowała.

  W całej bibliotece dał się słyszeć najpierw delikatny szmerek,  następnie szmer   i wreszcie wyraźny szelest kilku zaniepokojonych kartek. Pośród równiutkich dotąd rzędów książek wszelkiego gatunku powstało zamieszanie. Książka za książką, niczym pułk ciekawskich żołnierzy, wysuwała się z szeregu, tak aby przynajmniej końcówką swojej okładki zobaczyć, kto wszczął alarm.

  – Popatrzcie tylko! – odezwała się ta sama książka – Jak ja się pokażę innym atlasom?!

  Wzrok pozostałych książek powędrował w stronę działu z atlasami. Stały one na środkowej półce niedużego regału, tuż obok wejścia do biblioteki. W większości były to duże księgi, dumne ze swoich kolorowych map, dlatego płacz jednej z nich wydawał się nieco dziwny. Inne atlasy stojące najbliżej, zaczęły jeden po drugim wypytywać swoją towarzyszkę książkę, co takiego się stało.

– Oto, co się stało! – odparła płaczliwym głosem książka i choć na ogół nie lubiła otwierać się przed innymi książkami, tym razem zrobiła to i otwarła się dokładnie na stronie z mapą Wielkiej Brytanii. Oczy przepychających się między sobą atlasów spoczęły na nazwie stolicy tego wyspiarskiego kraju. Jeden z nich zaczął powoli literować jej nazwę: BLON-DYN.

 – Blondyn! Ktoś z Londynu zrobił Blondyna! – zaczęły chichotać książki ze środkowej półki.

Wiadomość o błędnej nazwie stolicy rozniosła się lotem błyskawicy po całej bibliotece. Regały zatrzęsły się od nieprzyjemnego rechotu. Jedna książka śmiała się tak bardzo, że  pozrywała sobie boki.

  Poszkodowana książka speszyła się, a jej jasnoczerwona okładka zrobiła się pąsowa. I wtedy oczom zebranej wokół niej gromadki ukazała się nowa sensacja! Niedawny tytuł ATLAS ŚWIATA przestał zdobić jej okładkę, a zamiast niego pojawił się nowy, który z niedowierzaniem przeczytały na głos dwie najbliżej stojące książki :  ATŁAS ŚWITA.  Tym razem nikt się nie zaśmiał. Nastała cisza. Zapalona lampka nagle jakby pobladła. W bibliotece zrobiło się jeszcze ciemniej.

  Wtem jeden z atlasów, tknięty dziwnym przeczuciem, zaczął przerzucać swoje kartki, strona za stroną. Najpierw ostrożnie, później nieco szybciej, aż wreszcie zatrzymał się na stronie z mapą Brazylii. Ku przerażeniu właściciela mapy jak i pozostałych atlasów nie było już żadnej Brazylii, była … Bazylia! Ten piękny kraj stał się kuchenną przyprawą! Hańba! Atlas nie miał nawet czasu, aby się zacząć użalać nad swoim losem, gdyż jego sąsiad z prawej strony wykrzyknął wniebogłosy:

– Gdzie się podziała moja Bruksela?!

  Istotnie! W miejscu gdzie do tej pory leżała Bruksela urosła… Brukselka! Atlas za atlasem przewracał teraz swoje strony w poszukiwaniu kolejnych kompromitujących je błędów. Na szczęście nie było ich już wiele. W jednym wydaniu napis MAPA GRECJI przestała nagle istnieć i pojawił się tytuł ŁAPA GRACJI, zaś w innym z PLANU MIASTA zrobił się PLAC CIASTA.

  W czasie kiedy atlasy zajęte były spoglądaniem w głąb siebie, z pozostałych regałów przewędrowały inne książki i stłoczyły się nieopodal miejsca, gdzie cała ta zagadkowa sprawa się rozpoczęła. Wszystkie były ciekawe przyczyn tego literowego zamieszania. Zrobił się niemały harmider, jako że każda z zebranych książek miała swoją wersję i koniecznie chciała się nią podzielić lub zwyczajnie wtrącić słówko.

– To wszystko przez te przeciągi! – zauważył jeden poradnik.

– Co za bajki pan opowiadasz! – skarcił go zbiór baśni.

– Tak czy inaczej, to dla nas wszystkich dramat – stwierdził jakiś dramat.

– Raczej tragedia – dodała jego znajoma, tragedia.

– Lepiej spójrzcie na prawo – wtrącił nagle kodeks drogowy i naraz wszyscy zauważyli, że w ich kierunku biegnie jakaś cienka nowela. Zatrzymała się zdyszana i ledwo wybełkotała:

– Bajki… nie ma bajek… są tylko… fajki! Fajki dla dzieci!

  Zrobiło się nowe zamieszanie, każdy coś wykrzykiwał, szeleścił groźnie kartkami, machał okładką, w każdym burzyły się literki. Chcieli, aby nowela powiedziała im coś więcej, ale ta z natury była małomówna i nie lubiła wchodzić w szczegóły, więc skończyło się na tej jednej informacji. Ale nadbiegła powieść i obwieściła wszystkim, że niektórym bajkowym tytułom rozeszły się literki. I tak, pierwszy tytuł, SIEROTKA MA RYSIA, informuje czytelnika, że biedna dziewczynka ma dzikie zwierzę z rodziny kotów, zaś drugi tytuł, KOP CIUSZEK to już nie żadne imię, lecz propozycja dla wszystkich bałaganiarzy, aby kopać w ubrania leżące na podłodze. Z KRÓLOWEJ ŚNIEGU zrobiła się KRÓLOWA ŚCIEGU – tytuł, który mógł sugerować niejednemu czytelnikowi, że ma on do czynienia z biografią jakiejś wybitnej krawcowej!

  Okazało się wkrótce, że nie tylko bajki i atlasy mają ortograficzne problemy. W dziale kulinarnym pojawiła się KUCHNIA CZEŚKA, zamiast czeskiej, a wśród książek o muzyce, ZBIÓR PIEŚNI został zastąpiony ZBIOREM PLEŚNI. Niektóre słowniki stały się słonikami albo słowikami i były pewne, że nikt już nigdy nie będzie chciał wypożyczyć ani SŁONIKA ANGIELSKIEGO, ani SŁOWIKA HISZPAŃSKIEGO.

– Radźmy, co robić. –  zaproponował jakiś poradnik – Jeśli wieść rozejdzie się po okolicy, a jestem przekonany, że właśnie tak będzie, stracimy wszystkich czytelników, a inne biblioteki zaczną nami gardzić!

– Racja. To przestało być śmieszne – niespodziewanie rzekła pewna komedia.

  Po krótkiej, acz burzliwej dyskusji uradzono, że trzeba udać się do Encyklopedii. Mądra jest i niejednemu już pomogła. Może jest czasem trochę wyniosła i zarozumiała, ale to przecież Encyklopedia! Wybrano delegację, która od razu udała się kilka regałów dalej, do miejsca gdzie tęga kilkusetstronicowa księga spoglądała z najwyższej półki na cały biblioteczny świat.