Bajanie Leśnika – GROCH Z KAPUSTĄ, CZYLI SEKRETNE ŻYCIE KSIĄŻEK

GROCH Z KAPUSTĄ, CZYLI SEKRETNE ŻYCIE KSIĄŻEK.

CZĘŚĆ 1

  To było mroźne popołudnie. Co prawda już nie tak mroźne jak poranek, ale marzec pokazał w tym roku swoje zaskakująco zimowe oblicze. Na dworze ludzie przemykali szybkim krokiem z miejsca na miejsce lub chronili się na kilka minut w jakimś ciepłym pomieszczeniu, żeby choć na krótko wymknąć się z łap surowej zimy. Jednym z takich miejsc, które dawało schronienie była stara miejska kamienica, a w niej nieduża, przytulna biblioteka. Tam też od czasu do czasu wpadał ktoś zziębnięty. Za każdym razem kiedy drzwi biblioteki nagle się otwierały, do jej wnętrza z przeciągłym gwizdem wpadał lodowaty powiew powietrza, choć każdy wchodzący starał się zatrzasnąć je jak najprędzej. Przemarznięci goście, jak pociągi na peronie, postali trochę w środku, ponarzekali na tęgi mróz, po czym wybiegali pośpiesznie na ulicę robiąc miejsce kolejnym zmarzluchom. Ci, tak samo, potupali zimowymi butami po podłodze, przebiegli wzrokiem po regałach, coś tam pobuczeli pod nosem, poprawili ciepłe palto i już ich nie było. Nikt nic nie wypożyczał, nie spoglądał nawet na bogaty księgozbiór. Ba! Większość z nich nie zauważyła nawet starszego jegomościa, który od wielu lat opiekował się tym miejscem, a który siedział cicho przy swoim biurku wciśniętym w drugi koniec pomieszczenia.

  Był on osobą dość tęgą, nawet ociężałą. Miał pogodną twarz, którą zdobiła para wesołych oczu. Przez okulary, które nosił wydawały się większe niż w rzeczywistości. Kiedy się uśmiechał wydawał się jedną z tych życzliwych osób na świecie, od których każdy chciałby coś pożyczyć, którą chciałby spytać o drogę lub zaprosić na filiżankę ciepłej czekolady. Lubił ciszę i spokój, książki pochłaniał jedna za drugą i nie wiadomo, co lubił bardziej – czytać , czy popijać szklaneczkę swojej ulubionej herbaty.

   Wziął właśnie jedną do ręki, uniósł do góry i przechylił. Po ściance naczynia ześlizgnęła się leniwie ostatnia herbaciana kropla i bezszelestnie wpadła do otwartych ust bibliotekarza. Ten gapił się jeszcze przez chwilę w dno filiżanki, obracał nią to w lewo, to w prawo, jakby spoglądał w gwiazdy przez lunetę, wszystko po to, aby ostatecznie  upewnić się, że w środku nie pozostało zupełnie nic, że to koniec herbaty.

  Książki czytał  dokładnie w ten sam sposób – po dotarciu do ostatniej kartki, kilka razy ją odwracał, aby sprawdzić, czy na pewno nie przegapił przypadkiem jakiegoś zdania, które mogło przyczaić się niepostrzeżenie na drugiej stronie, a następnie zamykał książkę i wpatrywał się w nią przez kilka minut. Zupełnie jak podróżnik, który dociera na brzeg morza, siada na piaszczystym brzegu i zamknąwszy oczy jeszcze raz przemierza w swojej wyobraźni tę samą drogę, przeżuwa każdy jej etap, delektuje się nią.

  Właściciel biblioteki odłożył szklankę na sam brzeg swojego biurka. Spojrzał przez okno na kościelną wieżę. Już czas zamykać. Wstał, założył palto i rozejrzał się po swoim niewielkim królestwie. Kilkanaście regałów, a na nich kilka tysięcy książek. W większości starych, nawet już nieco podniszczonych, ale pełnych niesamowitych przygód, tajemniczych bohaterów i kolorowych ilustracji. Cóż, kiedy leżały one miesiącami w tym samym miejscu, a jedynie od czasu do czasu przychodził jakiś poczciwy czytelnik, aby którąś z nich zabrać do domu. Przez większość dnia bibliotekarz siedział więc sam jak ten palec, czytał książkę za książką i popijał aromatyczną herbatę.

  Za oknem było już zupełnie ciemno, większość ludzi siedziała już w swoich ciepłych domach. Bibliotekarz zaciągnął wszystkie kotary, nałożył ciepłą wełnianą czapkę z pomponem i pogasił wszystkie światła. To znaczy wszystkie, oprócz małej lampki, którą zawsze zapalał na noc. Była dla niego kimś w rodzaju nocnego stróża, który czuwał nad wszystkim pod nieobecność właściciela.  Zamknął drzwi i wyszedł na ulicę. Dobrze mu znany dźwięk nadjeżdżającego tramwaju oznaczał, że pora wracać do domu. Kiedy wchodził do środka pojazdu zerknął jeszcze raz w stronę starej kamienicy, w której mieściła się jego biblioteka. Wydawało mu się, że dostrzegł nagle jakiś cień, który niczym spadająca gwiazda przemknął w poprzek podświetlonej zasłony. Motorniczy dał dzwonkiem znak do odjazdu, drzwi zamknęły się z łoskotem, tramwaj ruszył, a bibliotekarz stwierdził, że  mu się tylko wydawało.