GROCH Z KAPUSTĄ, CZYLI SEKRETNE ŻYCIE KSIĄŻEK – CZĘŚĆ IV

(Encyklopedia chciała jeszcze coś dodać, ale rozentuzjazmowane książki już jej nie słuchały. Popędziły w stronę wąskiego regału wciśniętego pomiędzy stary tapczan, a stos kartonowych pudeł, w których bibliotekarz trzymał inne mniejsze kartonowe pudełka, w których z kolei przechowywał herbatę o różnorakich smakach. Właśnie tam, na najwyższej półce regału, mieszkała Errata.)

CZĘŚĆ 4

  Była to bardzo niepozorna kartka papieru, która przez całą swoja karierę zawodową uczyła się wyłącznie na cudzych błędach popełnionych, a to przez autora jakiejś książki, a to przez roztargnionego drukarza, czy wreszcie stworzonych celowo przez kogoś z olbrzymiej rodziny chochlików. Wyratowała  niejedną książkę, w której, ni stąd, ni zowąd pojawiał się jakiś brzydki błąd. Po latach pracy w rozmaitych drukarniach i nastaniu ery komputerów,  poczuła się niepotrzebna i znalazła schronienie w bibliotecznym zaułku. Tam wsunęła się między kartki pewnej książki, której nikt nigdy nie wypożyczał, a była to książka pod tytułem  „Dlaczego ukradłeś tę rzeźbę, Gwidonie?”. Autor, nie dość, że już w tytule zdradził czytelnikowi, kto ukradł rzeźbę, to w dodatku poświęcił tylko dwie strony, pierwszą i ostatnią, na opis samej kradzieży i rozwikłanie zagadki. Na pozostałych stronach, czyli dokładnie na dwustu czterech, pisarz zamieścił drobiazgowy opis pól i łąk otaczających galerię, gdzie owa rzeźba się znajdowała. Nic dziwnego, że nikt takiej książki czytać nie chciał, nikt też nie wiedział jak znalazła się w bibliotece i dlaczego tyle lat tam sobie pomieszkiwała. Dla Erraty nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. Ta książka i ten kącik to był jej dom.

  – Ha! Ha! – zaśmiała się Errata kiedy grupa podekscytowanych książek opowiedziała jej w najdrobniejszych szczegółach, o tym co zaszło w bibliotece. – Tego, jak długo żyję, jeszcze nie było! Chochlik Powsinoga w mieście! – tu szacowna mieszkanka najwyższej półki wąskiego regału znów się zaśmiała.

  Książki, które były nieco zaskoczone reakcją Erraty, również zaczęły się śmiać, choć chyba żadna tak naprawdę nie wiedziała, z czego. Ale skoro ktoś tak doświadczony i mądry chichotał, wypadało również troszeczkę pochichotać. W ten sposób można czasami wkraść się w łaski kogoś ważniejszego, lub przynajmniej poczuć, że jest się z nim w jednej drużynie.

  – Z czego się tak śmiejecie, biedni wy moi? – Errata jednym zdaniem zgasiła nagle ich wymuszoną wesołość. Zrobiło się poważnie. Niektóre książki spuściły wzrok, inne udawały, że mają chrypkę i kilka razy wymownie odchrząknęły. Errata tymczasem przedstawiła zebranym wszystkie możliwe konsekwencje niecnych poczynań Powsinogi na terenie miejskiej biblioteki. Mówiła o tym, jak to niekulturalnie mieć błędy na stronach,  jak to można przez to stracić zaufanie wśród czytelników, którzy z pewnością poskarżą się innym, a ci z kolei zaczną korzystać z konkurencyjnej biblioteki, no i że ostatecznie trzeba będzie biednego bibliotekarza zwolnić ( a kto takiego przed emeryturą do nowej roboty przyjmie?), a bibliotekę zamknąć, kamienicę zburzyć i na jej miejsce wybudować bar szybkiej obsługi lub sklep z używaną odzieżą. Na końcu wyjaśniła, że jedynym rozwiązaniem byłoby złapanie Powsinogi i wyrzucenie go poza miasto, a nawet wysłanie go za  granicę, do innego kraju, tak aby nie mógł chuliganić pośród tamtejszych zbiorów bibliotecznych, gdyż żaden chochlik na świecie nie zna języków obcych,  nie ma więc pojęcia jak poprzestawiać litery w obcych wyrazach, tak aby było śmiesznie.

  – Tylko jak go złapać? – zagadnęła jedna z książek.

  – Nawet nie wiemy, jak wygląda – zauważyła druga.

  Errata lekko się uśmiechnęła, a następnie wyjęła z książki, w której mieszkała niewielką kartkę papieru, postrzępioną z jednej strony. Na górze widniał napis „Poczet chochlików zwyczajnych”, a poniżej kilkanaście portretów chochlikowych przodków. Każdy był identyczny, wyglądał jak brudna plama  z czymś, co przypominało ręce i nogi.

  – Te łapserdaki wyglądają wszystkie tak samo – oznajmiła Errata. – Nic ciekawego. Nie ma tu co prawda żadnego portretu naszego nieproszonego gościa, ale to zapewne ten sam gatunek, więc i wygląd bez wątpienia ten sam.

  – To nieprawda! – odezwał się nagle jakiś głos – To wszystko bujda na resorach!

  Cała gromada książek, która zebrała się na najwyższej półce najwęższego regału popatrzyła  równocześnie w tę samą stronę i zaniemówiła. Na końcu półki, niczym zuchwały kowboj z Dzikiego Zachodu stał on – chochlik Powsinoga. Jedną ręką opierał się o metalowy brzeg regału, w drugiej trzymał coś na kształt patyka. Byłby zupełnie podobny do jednego z chochlikowych przodków, gdyby nie jedna zasadnicza różnica – był prawie przeźroczysty! Uśmiechał się ironicznie, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „No co? Nie potraficie mówić?”.

Upłynęło pół minuty kiedy chochlik, powiedział dokładnie to, co wcześniej wyrysowane było na jego twarzy, to znaczy:

  – No co? Nie potraficie mówić?

  Pierwsza ocknęła się Errata. Zmrużyła oczy, popatrzyła badawczo na Powsinogę, po czym stwierdziła, że jest to, w rzeczy samej, jakaś chochlikowa kreatura, która jednak do pięt nie dorasta tym z obrazów, bo jakaś tak blada i na kiju podparta i w ogóle nie wiadomo, co to za jeden, ten kleks nieforemny. Tak naprawdę doskonale wiedziała, kto to taki ten kulawy jegomość, chciała jednak sprawić wrażenie opanowanej książki, która wie jak się zachować w nieprzewidzianej sytuacji. Wtem zwróciła się bezpośrednio do Powsinogi tymi słowami:

  – No cóż, panie przybysz, przykro nam bardzo, ale musimy pana poprosić o niezwłoczne opuszczenie naszej spokojnej biblioteki, gdyż w przeciwnym razie zmuszeni będziemy pana  złapać.

  Na te słowa ‘pan przybysz’ najpierw zachichotał raz, potem dwa razy, a następnie wybuchnął takim śmiechem, że aż upuścił kijek z ręki. Prawdę mówiąc, nawet książkom to nad wyraz oficjalne oświadczenie Erraty wydało się komiczne. Kiedy chochlik Powsinoga przestał się śmiać, zdecydowanym ruchem nadepnął na jeden koniec kijka, a ten natychmiast podskoczył w górę, zrobił obrót i wylądował w jego przeźroczystej łapie.

  – Drodzy państwo! – zwrócił się do książek w takim samym co Errata oficjalnym tonie, jednak była to z jego strony wyraźna kpina. – Chciałbym państwa poinformować, że złapać moją prawie przeźroczystą wielmożność będzie jakby trudno, lecz życzę państwu powodzenia!

  Po tych słowach, stojąc w tym samym miejscu na końcu półki, odwrócił się do nich bokiem. I wtedy zniknął! Po prostu wyparował! Widać było jedynie kijek, który unosił się w powietrzu jak patyk na wodzie. Książki wydały okrzyk zdziwienia. Upłynęło trochę czasu kiedy mieszkańcy biblioteki krzyknęli powtórnie, bo oto Powsinoga, tak jak wcześniej rozpłynął się w powietrzu, tak teraz ukazał się im ponownie w całej swojej prawie przeźroczystości.

  – Rozumiem! – wykrzyknęła Errata – Już wszystko rozumiem! Nie dość, że ten sowizdrzał jest prawie transparentny…

  – Jaki?! – przerwały jej zdumione książki.

  – … to znaczy, chciałam powiedzieć „przeźroczysty”. Wybaczcie, ale mój stary znajomy, Słownik Wyrazów Obcych często do mnie zagląda i wtedy sobie gawędzimy, stąd u mnie takie obce słówka, pardon! – A więc, o czym ja to mówiłam? Aha! Nie dość, że ten nicpoń jest prawie przeźroczysty, to w dodatku jest tak cienki, że kiedy odwróci się bokiem, jest praktycznie niewidoczny!

  – Brawo! – Powsinoga pogratulował swojej przedmówczyni i w uznaniu przeciągle zagwizdał.

 Książki zrozumiały dlaczego tak trudno zauważyć chochliki i w jaki sposób wkradają się one pomiędzy kartki nawet zamkniętych ksiąg – cieniutkim boczkiem! Powsinogę, który kulał na jedną nogę, zdradzał jednak kijek, którym się podpierał, a który nijak nie chciał być przeźroczysty. To, dla książek, które postanowiły go schwytać, mogła być jakaś szansa.

  – Dobra, mili państwo, zaczynamy zabawę! – oznajmił Powsinoga – Ja uciekam, a wy mnie gonicie. Tylko żebyście się za bardzo nie spocili, bo wam kartki zamokną! Mam nadzieję, że uda mi się w międzyczasie popsuć jeszcze parę wyrazów. – to powiedziawszy odwrócił się, jego kijek razem z nim, po czym obaj zniknęli za rogiem regału.